„Zabiłem moją matkę” – Xavier Dolan

Zależało mi na obejrzeniu debiutanckiego filmu Xaviera Dolana z kilku powodów. Głównym była ciekawość „o co tyle szumu?”. W końcu reżyser, nie mając nawet dwudziestu lat, trafił do Cannes, i to w dodatku z debiutem. Zdążyłam już wcześniej obejrzeć jego drugi film – Wyśnione miłości, który wywarł na mnie pozytywne wrażenie, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, poszłam zobaczyć Zabiłem moją matkę.

Jak już wspomniałam, film Dolana jest debiutem, więc można się było spodziewać pewnych mniejszych bądź większych błędów. Pojawiły się one, jednak nie były rażące i nie przeszkadzały w odbiorze filmu. Parę scen jest zrobionych na wyrost, mamy odrobinę za dużo slow motion i obrazków z przeszłości. Są to jednak drobnostki, siła tego filmu leży gdzie indziej.

Głównym bohaterem jest szesnastoletni Hubert, a głównym „czarnym charakterem” jego matka. Tak to przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka. Hubert przedstawia nam swoją rodzicielkę i otaczający go świat ze swojej perspektywy. Z perspektywy nastolatka, który myśli: „Ja jestem ten dobry, a oni wciąż się mnie czepiają”. „Nikt mnie nie rozumie” i „dlaczego jestem inny?”. Któż z nas tak nie myślał te kilka(dziesiąt) lat temu.

Tytułowa matka to kobieta mająca swoje drażniące nawyki i dość kiczowaty gust. Jest krzykliwa i wydaje się niezbyt inteligentna. Zwykła, przeciętna kobieta, w której ciężko dostrzec coś interesującego. Według nastolatka jest ona irytująca, denerwująca, bez przerwy przynosi mu wstyd, a każda rozmowa z nią kończy się kłótnią.

Mimo obserwowania historii przez pryzmat odczuć Huberta, to jego matka zdobyła moją sympatię. Nastolatek jest cholerykiem skoncentrowanym wyłącznie na sobie i chcącym, jak to dziecko, mieć wszystko tu i teraz. Matka jest zbyt słabą kobietą, aby poradzić sobie z buntującym się nastolatkiem, ale przecież żadne z nich nie jest temu winne. Żadne z nich nie jest złe.

Najbardziej przejmujące sceny to te, w których bohaterowie ujawniają, jak bardzo kochają tę drugą osobę.

Wielką zasługą Dolana jest to, iż daje tym scenom wybrzmieć. Jedno słowo, jeden gest czy smutne spojrzenie pozwalają poznać, co naprawdę czuje bohater. Głównie chodzi mi tutaj o matkę, która w tych momentach jest zupełnie inna, bardziej ludzka, prawdziwa. Przestaje mnie wtedy irytować.

Niestety widzimy to tylko my, widzowie. Bohaterowie nie są w stanie powiedzieć sobie nawzajem, jak bardzo się kochają. A może raczej nie są w stanie tego okazać i utrzymać chociażby stanu rozejmu. Jedno zdanie o miłości niewiele zmieni, kiedy zaraz po nim wybuchnie kłótnia o byle głupstwo. Jest jednak nadzieja, w końcu większość z nas wyrasta z okresu buntu, wyprowadza się i zaczyna traktować rodziców nieco inaczej. To już nie są ci irytujący starzy, którzy zatruwają nam życie. To rodzina, do której zawsze możemy się zwrócić o pomoc.

Uważam Zabiłem moją matkę za znakomity debiut, głównie ze względu na jego prawdziwość i to, że perspektywa Huberta nie zasłania nam prawdy o reszcie postaci. Ten ciekawy i inteligentny film pozwala przymknąć oczy na kilka drobnych niedociągnięć i z niecierpliwością oczekiwać na kolejne dzieła tego reżysera.

Plakat filmu "Zabiłem moją matkę" Xaviera Dolana.

Tekst oryginalnie napisałam w 2011 roku dla portalu IRKA.

Alicja

Zajmuję się redakcją, korektą oraz recenzjami wewnętrznymi. Poprawiam głównie beletrystykę oraz teksty publicystyczne z dziedziny kultury i sztuki. Współpracuję zarówno z wydawnictwami, jak i osobami prywatnymi. W wolnych chwilach czytam książki, oglądam filmy oraz gram w planszówki.

Dodaj komentarz