„Mroczny rycerz” – Christopher Nolan

Wybrałam się w końcu na film Mroczny rycerz w reżyserii Christophera Nolana i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Film sam w sobie nie jest zły, postacie są ciekawe i w większości dobrze zarysowane, jednak czegoś mi brakowało.

Batman (Christian Bale) z filmu Mroczny rycerz nadal jest walecznym obrońcą uciśnionych, ale na szczęście nie bije od niego nieskazitelna biel. Jego postać nie została jednak rozwinięta ani trochę w stosunku do poprzedniej części. Co więcej, jego rola jest dość ograniczona i czasami miałam wrażenie, że wcale nie jest głównym bohaterem.

Na pierwsze miejsce zdecydowanie wysuwa się Joker. Słuszne są głosy, że Heath Ledger stworzył fenomenalną postać. Bo to nawet nie kreacja. On jest tak dobrym Jokerem, że za każdym razem, gdy się pojawiał, byłam święcie przekonana, iż to on jest głównym bohaterem. Nikt nie próbuje nam wmawiać, że to skrzywdzony chłopiec, i nie podaje się nam wprost jego motywów. Co więcej, z każdą kolejną minutą okazuje się, że zależy mu jeszcze na czymś innym, niż mówił. Przyduży fioletowy garnitur i rozmazana farba na twarzy wcale nie czynią go śmiesznym, ale przerażającym. I o to w końcu chodzi, bo co to za czarny charakter, który głupio się śmieje, komicznie wygląda i chce tylko pieniędzy.

Jeśli chodzi o samą fabułę, to jest kilka schematów, które sprawiają, że można ziewnąć tu czy tam. Jednak jest też wiele świeżych pomysłów (tu bardzo dobry motyw prokuratora Denta). Uważam jednak, że można by rozwinąć kilka pomysłów, w tym ledwo rozpoczętą historię Dwóch Twarzy, i stworzyć z tego drugi film.

Co do efektów specjalnych, to momentami odczuwałam pewien przesyt. Batman musi mieć fajne zabawki, ale czasami wydawało mi się, że pomyliłam filmy i oglądam coś o rzeczywistości wirtualnej. W tej części pełno jest też pościgów i wybuchów, które po piątej minucie zwyczajnie nużą. Na szczęście komentarze i zachowanie Jokera sprawiały, że znów zaczynałam się wciągać w to, co się dzieje na ekranie.

Największe „ale” mam do wizji miasta. Gotham równie dobrze mogłoby być współczesnym Nowym Jorkiem. Ludzie są tacy sami, przestępcy to zwyczajni mafiosi, a  samochody i stroje niczym nie różnią się od naszych. Na ulicach odbywają się jedynie pościgi oraz jakieś strzelaniny. Nie ma tu absolutnie nic z klimatu miasta stworzonego kiedyś przez Burtona. Szkoda, ponieważ przestrzeń też może odgrywać dużą rolę w tego typu filmie.

Mam jeszcze parę uwag co do wszelkich dźwięków w filmie. Muzyka przeważnie nie jest zła. Pojawiająca się czasem głucha cisza (w tym w momentach krzyku) to jest coś, co bardzo lubię, więc tu można twórców tylko pochwalić. Bywają jednak chwile, kiedy muzyka jest tak typowa albo wtórna, że się jej już nie chce słuchać. Bo w końcu w ilu filmach można użyć tych samych motywów? I jeszcze coś o kwestiach wypowiadanych przez aktorów. Tak jak Joker cudownie moduluje głos i wszystkie jego śmiechy i mlaskania brzmią demonicznie i hipnotyzująco, tak charkot Batmana jest śmieszny. Ile razy mroczny rycerz odzywał się na ekranie, tyle razy ja zaczynałam się śmiać.

Czy wato więc obejrzeć Mrocznego rycerza? Uważam, że tak. Gra aktorska jest na poziomie, a czasem nawet ponad nim, stroje i efekty prezentują się całkiem nieźle. Całość jest na tyle interesująca, że spokojnie da się wysiedzieć w kinie te dwie i pół godziny. Poza tym warto zobaczyć ten film chociażby dla genialnej kreacji Heatha Ledgera, bo on nie gra – on jest Jokerem.

Plakat filmu "Mroczny rycerz".

Tekst oryginalnie napisałam w 2008 roku dla portalu filmweb.

Alicja

Zajmuję się redakcją, korektą oraz recenzjami wewnętrznymi. Poprawiam głównie beletrystykę oraz teksty publicystyczne z dziedziny kultury i sztuki. Współpracuję zarówno z wydawnictwami, jak i osobami prywatnymi. W wolnych chwilach czytam książki, oglądam filmy oraz gram w planszówki.

Dodaj komentarz