„Sezon na misia” – Roger Allers, Jill Culton, Anthony Stacchi

Ostatnimi czasy możemy zaobserwować prawdziwy zalew komputerowych animacji. Filmy takie jak Sezon na misia zrobione są tak, aby bawiły się na nich zarówno dzieci, jak i dorośli. Jednak, jak to zwykle bywa, gdy coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo. Prawie każda nowa animacja powstaje na bazie raz sprawdzonego pomysłu. Nie rozumiem tylko, po co oglądać w kółko to samo.

Boom filmy animowane na pewnego typu rozpoczął się wraz z pojawieniem się w kinach pewnego zielonego przystojniaka o imieniu Shrek. Od tamtej pory każda kolejna animacja ma taki sam schemat. Dwóch przyjaciół (jeden jest gadatliwy, mały i ciapowaty, drugi to sporych gabarytów milczący outsider) wybiera się w podróż, aby ocalić świat/sprowadzić królewnę/wrócić do domu. Od każdej reguły są jednak wyjątki, czasami jest to grupa przyjaciół… Oczywiście początkowo „duży” nie znosi „małego”, ale ten nie daje za wygraną. Przecież „on chce się zaprzyjaźnić”. Po drodze mają wiele ciekawych i niebezpiecznych przygód. Poznają wielce oryginalne osobistości oraz (czego zapewne nikt się nie spodziewał) zaprzyjaźniają się ze sobą. Tak jest i w Sezonie na misia.

Rozumiem doskonale, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka, ale ILE MOŻNA? Po pięciu minutach na sali kinowej możemy właściwie wyjść. I tak wiemy, co będzie dalej i jak zakończy się ta przygoda. A przecież nie powinno tak być! Przecież to miały być bajki, czyli coś, co można wymyślać wciąż od nowa, coś, co intryguje i rozbudza wyobraźnię.

Czy możliwe jest, aby autorom animacji zabrakło pomysłów? Może więc zamiast grupy animatorów, programistów komputerowych i speców od niewiadomoczego studia takie jak DreamWorks czy Sony Pictures zatrudniłyby dzieci? One zawsze mają mnóstwo ciekawych pomysłów. Tylko, czy zostałyby zrozumiane? Wszak wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi (ale nie wszyscy zachowali to w pamięci). Może więc jakieś dziecko pomoże im znaleźć magiczne drzwiczki do zaczarowanego świata pełnego wróżek, elfów i latających słoni, a wtedy znów zaczniemy się cieszyć na myśl o pójściu do kina.

Sezon na misia nie jest filmem złym, można się na nim dobrze bawić. Jednak brak oryginalności sprawia, że losy bohaterów są nam zupełnie obojętne, a o całości zapominamy zaraz po napisach końcowych. Jeśli ktoś chce czymś zając swoją pociechę, to oczywiście może mu tę animację podsunąć, jednak osobom powyżej dziesięciu lat poleciłabym zamiast tego spacer.

Plakat filmu "Sezon na misia".

Tekst oryginalnie napisałam w 2010 roku dla portalu filmweb.

Alicja

Zajmuję się redakcją, korektą oraz recenzjami wewnętrznymi. Poprawiam głównie beletrystykę oraz teksty publicystyczne z dziedziny kultury i sztuki. Współpracuję zarówno z wydawnictwami, jak i osobami prywatnymi. W wolnych chwilach czytam książki, oglądam filmy oraz gram w planszówki.

Dodaj komentarz