Moje dzieci bardzo lubiły Psi Patrol, zanim na dobre zaczęły go oglądać. Wystarczył im jeden odcinek i rozmowy z innymi przedszkolakami, aby poznały imiona wszystkich piesków. Syn ma maskotkę Marshalla, a jedną z jego ulubionych gier jest memory z wizerunkami bohaterów. Serial o dzielnych pieskach oglądałam tylko jednym okiem, kiedy dzieci siedziały przed ekranem. Z okazji majówki postanowiliśmy jednak, że zrobimy sobie domowe kino i obejrzymy wspólnie Psi patrol: film.
Zgodnie z odwiecznym prawem przenoszenia serialu na wielki ekran wszystko musi być większe. Dlatego też Psi Patrol, wezwany przez suczkę o wdzięcznym imieniu Liberty, wyrusza z małej Zatoki Przygód do Miasta Przygód. Tam dzielne pieski będą musiały stawić czoła nie tylko burmistrzowi Humdingerowi i jego kuriozalnym pomysłom, ale też własnym lękom. Okazuje się, że Chaise został porzucony w tym wielkim mieście, kiedy był maleńki. Trauma z tym związana nie opuściła go do dziś. Na szczęście Ryder i reszta przyjaciół podadzą mu pomocną łapę, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. I to będzie właśnie najważniejszy wątek animacji Psi Patrol: film.
Muszę przyznać, że kinowa wersja Psiego Patrolu wyszła całkiem nieźle. Główny temat jest dość oklepany i nie różni się zbytnio od serialu – pieski muszą uratować ludzi przed pomysłami niezbyt rozgarniętego burmistrza – jednak całość ogląda się wyjątkowo dobrze. Animacja pełna jest akcji i humoru, ale nie zabrakło w niej miejsca na przeżycia bohaterów. Przekaz bajki też jest pozytywny i zrozumiały nawet dla maluchów – przyjaźń jest ważna, musimy dbać o swoje miasto i siebie nawzajem. A co najważniejsze: każdy z nas ma w sobie dość odwagi, aby zostać bohaterem.
Moje dzieci bawiły się świetnie na tym filmie, przeżywając przygody swoich ulubieńców. Ja i mąż też wciągnęliśmy się w całą historię. Co prawda, gdyby nie dzieci raczej wybrałabym coś innego niż Psi Patrol, ale na rodzinny seans na pewno go polecam.